O śmierci, pogrzebach i pieśniach pogrzebowych
W tym roku Święto Zmarłych, jak i cały listopad celebrowałam i przeżywałam szczególnie. Być może w moim wieku tak już się ma, a może to za sprawą zbiegu okoliczności. Właściwie w taki poważny nastrój wpadłam, już w październiku, podczas koncertu orkiestr dętych, promującego płytę z marszami pogrzebowymi pt. ,,Ostatnia przysługa”, nagraną przez Fundację Piszczałka. Koncert ten odbył się w Goraju, na Roztoczu. Uczestniczyły w nim cztery tradycyjne, roztoczańskie orkiestry dęte: z Goraja, z Zaburza, ze Zdziłowic i z Zakrzewa. Wysłuchanie tylu marszów pogrzebowych, w tak krótkim czasie, to było niezwykłe przeżycie. A w kolejnych dniach, porządkowanie grobów, odwiedzanie cmentarzy, no i warsztaty śpiewu tradycyjnego z pieśniami pogrzebowymi i zadusznymi, jakie zorganizowałam w Tarnobrzegu. I tak, będąc ciągle w tematyce pogrzebowej, postanowiłam spisać swoje wspomnienia i spostrzeżenia, by zamknąć ten smutny temat i przejść do tematyki adwentowej – czasu oczekiwania i narodzin. Podobno śmierć i narodziny mają ze sobą wiele wspólnego, ale to temat na odrębny wpis.
Śmierć, to coś wyjątkowego, ostatecznego. Dlatego też wiąże się z nią tyle wierzeń, przesądów i obrzędów. Kiedyś na ten temat ludzie często rozmawiali, nie wykluczając z rozmowy dzieci. Być może dlatego wiele pamiętam z dzieciństwa np. o zwiastunach śmierci. Mówiono, że pohukiwanie sowy, albo przeciągłe wycie psa, zwiastują czyjąś rychłą śmierć we wsi. Podobnie było, kiedy śniły się komuś wypadające zęby, albo gdy bez przyczyny nagle pękło naczynie szklane. Kiedy ktoś umierał, zapalano gromnicę. A kiedy już ktoś umarł, jeśli to była noc, wybudzano wszystkich domowników. Zakrywano w domu lustra, ,,żeby śmierć się nie odbijała” i zatrzymywano zegar na godzinie w której ktoś skonał. Następnie przygotowywano zwłoki. Trzeba je było umyć i ubrać, póki jeszcze ciało było ciepło, a wodę po umyciu koniecznie należało wylać tam, gdzie nikt nie chodził np. na jakieś nieużytki. Zdarzało się, że trudno było zmarłego ubrać, bo ciało nie ,,poddawało się”, wtedy należało ze zmarłym porozmawiać i poprosić, ,,żeby nie robił na złość”. Najlepiej, żeby nieboszczyka ubierała osoba, która żyła w zgodzie ze zmarłym. Zanim zakupiono trumnę, ciało spoczywało na łóżku, oczywiście bez pościeli, bo poduszki wyrywano umierającemu spod głowy, żeby miał lepszą śmierć. Zresztą pościel mogła się jeszcze komuś przydać. Czasem układano zmarłego na gołych deskach, zapewne stąd wzięła się ludowa przyśpiewka ,,Umarł Maciek, umarł, już leży na desce…”. Każdy mógł przyjść do domu zmarłego i z nim się pożegnać, bo zarówno moment śmierci, jak różaniec i pogrzeb były wydarzeniami publicznymi. O tym, że ktoś umarł, rodzina powiadamiała wysyłając obrazek z wizerunkiem jakiegoś świętego np. św. Józefa, który jest patronem umierających. Na odwrocie obrazka zapisana była informacja kiedy i gdzie odbędzie się różaniec i pogrzeb. Obrazek zanoszony był od sąsiada, do sąsiada. Wiadomość przekazywano bardzo szybko, bo wszyscy pilnowali tego, aby obrazek ani na chwilę nie był położony w domu, bo to mogłoby przyczynić się do śmierci kogoś z domowników. Taki sposób powiadamiania nadal funkcjonuje w mojej rodzinnej wsi Samary. Pamiętam, że każdy kto przychodził na różaniec, to najpierw podchodził do trumny, która cały czas była otwarta i ściskał dłoń zmarłego, a niektórzy nawet całowali zmarłego w czoło. Ci, którzy nie mieli odwagi tego zrobić, dotykali przynajmniej trumny. Niektórzy przemawiali do zmarłego i mówili to w taki charakterystyczny sposób, był to niby lament, niby śpiew, przeplatany szlochem. Dawniej pogrzeb odbywał się na trzeci dzień po śmierci, a wcześniej przez dwa wieczory były tzw. czuwania przy zmarłym, u nas na wsi nazywano je różańcem. Jako dziecko bywałam na takich różańcach. Z każdego domu ktoś przychodził, bo inaczej nie wypadało. Mówiono ,,jak ja nie pójdę, to kiedy umrę ludzie do mnie też nie przyjdą”. To było takie zapracowywanie sobie na własny pogrzeb. Nie wszyscy mieścili się w domu, niektórzy stali w sieni, a latem na podwórku. W centralnym miejscu izby, stała trumna, przy której siedzieli najbliżsi. Obok trumny stał stolik, a przy nim siedziała osoba prowadząca modlitwy i śpiew. Na stole stawiano pasyjkę i świece. W dniu pogrzebu nie zawsze ksiądz przyjeżdżał na tzw. wyprowadzenie. W miejscowościach odległych od kościoła, wszystkie modlitwy prowadził śpiewak. Zanim ciało wyprowadzono z domu, otwierano okna i drzwi, a stołki przewracano. Wszystko po to, by dusza opuściła dom, nie zatrzymywała się i nie chciała wracać. Ciało wyprowadzano z domu nogami do przodu, a na każdym progu uderzano trumną trzy razy. Wyglądało to jak ukłony. Ten moment wyprowadzenia ciała z domu był bardzo trudny dla rodziny. Często bywało tak, że w tym czasie zwierzęta znajdujące się w gospodarstwie, jakby czując co się dzieje, zachowywały się inaczej niż zwykle. W czasie wyprowadzenia ciała mojego ojca, jego ulubiony koń, nagle zaczął tak strasznie rżeć i walić kopytami w ścianę, że wszyscy żałobnicy zwrócili na to uwagę. Trumna przez całą wieś niesiona była przez mężczyzn z rodziny, przez sąsiadów lub przez osoby, które chciały oddać cześć zmarłemu. Mieszkańcy wsi, ci co nie uczestniczyli w pogrzebie, widząc kondukt żałobny, zatrzymywali się, mężczyźni zdejmowali czapki z głów. Był taki przesąd, że nie wolno było patrzeć na trumnę przez okno, bo jak mówiono ,,nieboszczyk może zabrać patrzącego ze sobą”. Na końcu wsi zazwyczaj stoi figura i tam kondukt żałobny zatrzymywał się, gdzie symbolicznie zmarły żegnał się ze swoją miejscowością. Czasem ktoś w imieniu zmarłego przemawiał. Po odmówieniu przez zgromadzonych modlitwy, trumnę wkładano na wóz i przewożono ją do kościoła. Z kościoła, na cmentarz trumna również była niesiona. Na cmentarzu po raz ostatni otwierano trumnę, by ze zmarłym mogli pożegnać się ci, którzy nie zdążyli tego zrobić wcześniej. I to był chyba najbardziej przejmujący moment, bo rodzina lamentowała i głośno płakała, a ich żal potęgował śpiew uczestników pogrzebu. A płakać trzeba było, żeby zmarły wiedział, że ktoś po nim płacze. Często na pogrzebie grała orkiestra dęta, zwłaszcza kiedy zmarła młoda osoba wolnego stanu, lub ktoś znaczący w swoim środowisku. Jeśli to był pogrzeb młodych osób, uroczystość pogrzebowa była jednocześnie jakby weselem. Dziewczynę ubierano tak jak do ślubu, w białą suknię i welon, młodzieńca również strojono jak do ślubu. Po pogrzebie zapraszano wszystkich żałobników, a szczególnie śpiewaków i rodzinę na konsolację, u nas mówiono ,,konselację”, którą urządzano w domu. Jedzenie jednak nie było przygotowywane w domu zmarłego, dom gdzie znajdował się nieboszczyk był jakby naznaczony, skażony. Zazwyczaj w przygotowaniu poczęstunku pomagały sąsiadki. Najpierw odmawiano różaniec za zmarłego, a potem częstowano plackami drożdżowymi i kawą zbożową na mleku. W bogatszych domach w późniejszym czasie, podawano również zakąski i piwo. Wspominano przy tym zmarłego i opowiadano sobie różne anegdotki z jego życia. Potem każdy wracał do domu, do swoich obowiązków, do swojego życia.
Tak było do niedawna. Jeszcze na początku tego stulecia, na wsiach, ciało wyprowadzane było z domu. Obecnie wszystko wygląda inaczej. Ciało przywożone jest do kościoła bezpośrednio z kostnicy, czy z kaplicy, a różaniec odmawiany jest w świetlicy lub w kościele. Pogrzeb mojej mamusi, który odbył się w 2010 r. był jednym z ostatnich pogrzebów, podczas którego ciało wyprowadzane było z domu. Pamiętam jakie wrażenie wywarł na mnie śpiew, wiejskich śpiewaczek podczas wyprowadzenia. Pomimo wielkiego smutku jaki przeżywałam, podziwiałam ich naturalny, mocny głos. Ten śpiew miał na mnie działanie kojące, nie musiałam nic robić, nie musiałam myśleć, wystarczyło wsłuchać się w słowa pieśni, w których wszystkie moje uczucia i myśli były wyrażone. Pomyślałam wtedy o tym, że mamusia pewnie cieszy się, że tak dużo ludzi przyszło ją pożegnać i że tak pięknie śpiewają, bo za życia była osobą towarzyską i lubiła śpiewać. Zresztą zasłużyła sobie na takie pożegnanie, bo sama też chodziła na wszystkie pogrzeby.
Nikt nie oczekuje śmierci, nie jesteśmy na nią przygotowani i nie wiemy kiedy zapuka do naszych drzwi. Dlatego uważam, że trzeba oswajać temat śmierci, bo dotyczy nas wszystkich, bez względu na stan, pochodzenie, czy zamożność. W obliczu śmierci wszyscy stajemy się równi, jak mówią słowa jednej z pieśni – ,,Cokolwiek w świecie jest, wszystko marność, choćby Cię królewska doszła godność, wszystko zginie, świat przeminie, króla i cesarza śmierć nie minie”. Słowa innej pieśni mówią nam o tym, że świat nic ciekawego nam nie oferuje, że to wszystko co nas otacza jest złudne, fałszywe – ,,O jak fałszywe wszystko, na tym nędznym świecie,…świat wiele obiecuje, rozkosze cukruje…” Każda z dawnych pieśni pogrzebowych niesie wiele mądrości i przestróg. Dotychczas nie analizowałam ich treści tak skrupulatnie, po prostu je śpiewałam, bo wszyscy śpiewali. Czasem denerwowało mnie to, że są takie długie i takie niemiłe określenia znajdują się w ich treści, np. ,,Zmieni się cielesna, śliczna barwa, będzie z niej plugawa śmierci larwa…”. Teraz każdą pieśń na nowo analizuję i próbuję zrozumieć jej przekaz. A w swoich zbiorach mam ich wiele. Istnieją specjalne pieśni na okoliczność, kiedy umrze dziecko, inne są dla zmarłych młodzieńców, czy dziewcząt, a jeszcze inne dla dorosłych. Podczas wybierania odpowiednich pieśni na różaniec i pogrzeb, prócz wieku, brano pod uwagę to, kogo zmarły osierocił. Bo śpiewacy śpiewali w imieniu zmarłego. A w pieśniach zawarte są prośby o modlitwę za zmarłego, przeprosiny, pożegnanie z rodziną, z sąsiadami i z całym światem, wiele rad i przestróg dla żyjących.
Moje zainteresowanie pieśniami pogrzebowymi ma swoje uzasadnienie, ponieważ moi rodzice Franciszek i Stanisława Dąbrowscy, prowadzili nabożeństwa i śpiewy pogrzebowe. W dawnych czasach funkcję prowadzących pełnili wyłącznie mężczyźni. Kiedy zmarł mój ojciec, zaczęto zapraszać na różaniec mamusię i inne kobiety, aby prowadziły śpiewy. Ojciec miał śpiewnik z pieśniami pogrzebowymi. Później śpiewnik gdzieś zaginął i po latach, kiedy oboje rodzice już nie żyli, śpiewnik został odnaleziony w kieszeni płaszcza, w którym tatuś był na ostatnim pogrzebie. I tutaj przypomniałam sobie kolejny zwyczaj. Otóż nie wyrzucano wszystkich rzeczy po zmarłym, lecz wynoszono je na strych, tak żeby jeszcze coś po nim pozostało, żeby dobrze się działo w gospodarstwie. Ten płaszcz ze śpiewnikiem mojego ojca wisiał na strychu blisko czterdzieści lat, zanim został odnaleziony. Tak odżyły moje wspomnienia i przypomniały mi się melodie zasłyszane w czasach mego dzieciństwa. Pomyślałam, że warto kontynuować rodzinne tradycje śpiewacze i utrwalać te pieśni, bo chociaż większość z nich, znana jest na terenie całej Polski, to różnią się one melodiami. Część z pieśni, które znam, pochodzi ze zbiorów moich rodziców, a część od innych wiejskich śpiewaków z którymi się spotykam. Pieśni pogrzebowe przekazali mi: Eugeniusz i Stanisława Sulowscy z Nowych Moczydeł, Janina Pizoń i Kazimiera Spryszak ze wsi Samary oraz Józef Kozik z Błażka.
Tradycyjne pieśni pogrzebowe nie zawsze mają typowo religijny charakter, często są to pieśni bardziej zbliżone do ludowych. Dzisiaj już rzadko są śpiewane, bo wszystkie uroczystości pogrzebowe odbywają się w kościele. Myślę, że pieśni pogrzebowe pełnią ogromną rolę, nie tylko terapeutyczną. Po pierwsze uświadamiają stratę, a po drugie pomagają zaakceptować to co się stało i oswoić się z nową sytuacją. Jednocześnie skłaniają ludzi do przemyśleń, a śpiewającym dają poczucie wspólnoty, przynależności do jakiejś grupy, do społeczności. Czasem łatwiej wyrazić swoje uczucia przy pomocy śpiewu. Współcześnie wiele osób unika tematów związanych z przemijaniem, ze śmiercią i z pogrzebem. Niezbyt lubimy rozmawiać o trudnych dla nas tematach, podczas pogrzebu mało kto płacze, a jeśli już ktoś uroni łzę, to niespostrzeżenie, cichutko. Nikt nie lamentuje, nie wyrywa sobie z głowy włosów, nie kładzie się na trumnie. Mało kto decyduje się na zabranie dziecka na uroczystość pogrzebową. Żałoba jest wytłumiona, każdy przeżywa ją sam, w domowym zaciszu. Nie każdy jednak radzi sobie ze swoimi emocjami i myślami i niestety często kończy się to załamaniem nerwowym czy depresją.
Swoje wspomnienia i przemyślenia spisałam 29 listopada 2022 r.
Zofia Dąbrowska
Rozśpiewana Wieś Lasowiacka